niedziela, 23 grudnia 2012

Stymulacja sensoryczna

Różnica między introwertykami a ekstrawertykami to optymalny poziom stymulacji sensorycznej.

Co to takiego? Hans Eysenck, autor Biologicznej Teorii Temperamentu przeprowadził eksperyment: kładł na językach dorosłych introwertyków i ekstrawertyków plasterki cytryny, po czym sprawdzał, którzy z nich bardziej się ślinią.

Nietrudno domyśleć się, że u introwertyków, którzy za sprawą stymulacji sensorycznej byli bardziej pobudzeni, wydzielanie śliny było większe. Układ nerwowy introwertyków jest bardziej wrażliwy na bodźce i mocniej na nie reaguje.

Poziom stymulacji sensorycznej „odpowiada” za to, że ten sam człowiek na przyjęciu, gdzie jest dużo osób, gra głośna muzyka nie odezwie się prawie żadnym słowem. Gdy tymczasem, na kameralnym spotkaniu biznesowym, będzie brylował elokwencją.

Susan Cain w swojej książce „Ciszej proszę” napisała: „Jeśli rozumiemy introwersję i ekstrawersję jako preferencję określonego poziomu stymulacji sensorycznej, to możemy zacząć świadomie próbować wybierać dla siebie taki rodzaj środowiska, który sprzyja naszej osobowości -  ani nadmiernie, ani niedostatecznie stymulującego, ani zbyt nudnego, ani zbyt irytującego i niepokojącego”.

Pamiętajmy o tym, że nadmiernie pobudzony introwertyk ma poczucie, że nie jest w stanie normalnie myśleć.  Tak, jakby ktoś nałożył mu na głowę metalową obręcz, która ciąży mu i uwiera a dodatkowo odcina mu dostęp do pamięci. Natomiast niedostateczne pobudzony ekstrawertyk ma poczucia narastającej klaustrofobii. Nic lub prawie nic się nie dzieje: czuje się ospały, poirytowany i niespokojny, nie może usiedzieć na miejscu, tak jakby chciał za wszelką cenę wyjść i nie mógł.

I jak to zrobić, żeby pogodzić oba temperamenty?

wtorek, 11 grudnia 2012

Za głośno


Z wielką niecierpliwością wypatrywałam dnia, w którym miała odbyć się Konferencja. Bardzo na nią czekałam i cieszyłam się jak dziecko, kiedy dostałam potwierdzenie, że zostałam wpisana na listę uczestników. Mojej radości nie zepsuła wiadomość, że do sali będziemy wpuszczani dopiero 10 minut przed rozpoczęciem wystąpień. Jako, że oczywiście byłam wcześniej, miałam przed sobą perspektywę spędzenia jakiś 40 minut w zatłoczonym i głośnym pomieszczeniu. Czułam się bardzo niekomfortowo. Odliczałam minuty, kiedy będę mogła usiąść na sali z nadzieją, że ilość bodźców zmniejszy się.  Kiedy w końcu zajęłam miejsce, oczywiście blisko sceny, żeby za plecami zostawić tłum, ze zdziwieniem zauważyłam, że poziom poirytowania nie zmniejszył się. Co gorsze, zwiększył się. Zastanowiłam się i po chwili już wiedziałam, co jest przyczyną.

Światło na sali było lekko przygaszone, natomiast na scenę padały punktowe reflektory, które ją omiatały, błyskały, zmieniały kolor. Zupełnie jak na koncercie rockowym. Dodatkowo, głośno grała muzyka. Instrumentalna, skoczna. Było za głośno. Domyślam się, że organizatorzy, chcieli na wzór amerykańskich konferencji, wprowadzić uczestników w nastrój. „Podkręcić” nas. Sprawić, aby podekscytowanie, widoczne przed wejściem, jeszcze bardziej wzrosło. I obserwując ludzi wokół mnie, osiągnęli zamierzony efekt.

Chociaż nie do końca. Zauważyłam osoby, tak jak ja, wyglądające na lekko oszołomione. Co było przyczyną?

Nie wiem jak w przypadku innych osób, ale u mnie związane to było z poziomem natężenia dźwięków.

Eksperymentalnie dowiedziono, że ekstrawertycy i introwertycy poproszeni o ustawienie poziomu głośności tak, aby czuli się jak najlepiej, wybierali różne natężenia.

Ekstrawertycy -  72 decybele , a
Introwertycy - 55 decybeli.

Tylko 17 decybeli różnicy a jednak ma znaczenie. To jest powód, dlaczego ściszam muzykę w samochodzie, którym wcześniej jeździł mój mąż. W kinie, w trakcie reklam, zatykam uszy, bo są za głośno. Na koncertach zawsze mam zatyczki do uszu (nie dotyczy muzyki poważnej:). Na przyjęciach odruchowo szukam miejsca z dala od głośników.   

Przed konferencją też było za głośno. Uspokoiłam się, kiedy uświadomiłam sobie źródło mojego dyskomfortu. I właśnie o to chodziło.