Woshingtonpost zamieścił artykuł „The science of
introverts and the workplace”. Tekst mówi o tzw. open
space’ach.
Tutaj podaję link do tekstu: http://www.washingtonpost.com/blogs/on-leadership/wp/2013/09/24/the-science-of-introverts-and-the-workplace/
Autorzy artykułu opisują wady i zalety
tego typu biur. Jako plusy wymieniane są ekonomiczność tego rozwiązania,
zapewnienie lepszej współpracy ludzi tam pracujących, czy też większa kreatywność
pracowników. Jako minusy podawane są kwestie zdrowotne, czyli szybkość
wzajemnego zarażania się bakteriami lub wirusami oraz brak intymności.
Nie lubię tego typu biur. Czuję się w
nich przytłoczona. Jest mi za głośno, za jasno, za ruchliwie. Równie dobrze,
mogłabym próbować pracować na dworcu kolejowym.
Jest to oczywiście kwestia osobistych
preferencji. Jednym to pasuje, innym nie. Powód, dla którego pisze o tym, to
pewna informacja podana przy tzw. okazji. Okazuje się mianowicie, że trudniej w
takich warunkach o nawiązywanie bliskich relacji. O budowanie przyjaźni.
Autorzy artykułu powołują się na wyniki
badań, z których wynika, że budowanie przyjaźni jest możliwe tylko w warunkach, gdzie zapewniona jest intymność, gdzie
może nastąpić wymiana zwierzeń.
Słyszałam o takim biurze,
gdzie są otwarte przestrzenie jak i zaciszna zakamarki sprzyjające cichym rozmowom.
Czyżby projektanci również znali wyniki tych badań? Cieszy mnie takie mądre
połączenie nowoczesności i tradycji. Jest to też dowód na to, że jak się chce,
to wszystko jest możliwe.