niedziela, 23 grudnia 2012

Stymulacja sensoryczna

Różnica między introwertykami a ekstrawertykami to optymalny poziom stymulacji sensorycznej.

Co to takiego? Hans Eysenck, autor Biologicznej Teorii Temperamentu przeprowadził eksperyment: kładł na językach dorosłych introwertyków i ekstrawertyków plasterki cytryny, po czym sprawdzał, którzy z nich bardziej się ślinią.

Nietrudno domyśleć się, że u introwertyków, którzy za sprawą stymulacji sensorycznej byli bardziej pobudzeni, wydzielanie śliny było większe. Układ nerwowy introwertyków jest bardziej wrażliwy na bodźce i mocniej na nie reaguje.

Poziom stymulacji sensorycznej „odpowiada” za to, że ten sam człowiek na przyjęciu, gdzie jest dużo osób, gra głośna muzyka nie odezwie się prawie żadnym słowem. Gdy tymczasem, na kameralnym spotkaniu biznesowym, będzie brylował elokwencją.

Susan Cain w swojej książce „Ciszej proszę” napisała: „Jeśli rozumiemy introwersję i ekstrawersję jako preferencję określonego poziomu stymulacji sensorycznej, to możemy zacząć świadomie próbować wybierać dla siebie taki rodzaj środowiska, który sprzyja naszej osobowości -  ani nadmiernie, ani niedostatecznie stymulującego, ani zbyt nudnego, ani zbyt irytującego i niepokojącego”.

Pamiętajmy o tym, że nadmiernie pobudzony introwertyk ma poczucie, że nie jest w stanie normalnie myśleć.  Tak, jakby ktoś nałożył mu na głowę metalową obręcz, która ciąży mu i uwiera a dodatkowo odcina mu dostęp do pamięci. Natomiast niedostateczne pobudzony ekstrawertyk ma poczucia narastającej klaustrofobii. Nic lub prawie nic się nie dzieje: czuje się ospały, poirytowany i niespokojny, nie może usiedzieć na miejscu, tak jakby chciał za wszelką cenę wyjść i nie mógł.

I jak to zrobić, żeby pogodzić oba temperamenty?

wtorek, 11 grudnia 2012

Za głośno


Z wielką niecierpliwością wypatrywałam dnia, w którym miała odbyć się Konferencja. Bardzo na nią czekałam i cieszyłam się jak dziecko, kiedy dostałam potwierdzenie, że zostałam wpisana na listę uczestników. Mojej radości nie zepsuła wiadomość, że do sali będziemy wpuszczani dopiero 10 minut przed rozpoczęciem wystąpień. Jako, że oczywiście byłam wcześniej, miałam przed sobą perspektywę spędzenia jakiś 40 minut w zatłoczonym i głośnym pomieszczeniu. Czułam się bardzo niekomfortowo. Odliczałam minuty, kiedy będę mogła usiąść na sali z nadzieją, że ilość bodźców zmniejszy się.  Kiedy w końcu zajęłam miejsce, oczywiście blisko sceny, żeby za plecami zostawić tłum, ze zdziwieniem zauważyłam, że poziom poirytowania nie zmniejszył się. Co gorsze, zwiększył się. Zastanowiłam się i po chwili już wiedziałam, co jest przyczyną.

Światło na sali było lekko przygaszone, natomiast na scenę padały punktowe reflektory, które ją omiatały, błyskały, zmieniały kolor. Zupełnie jak na koncercie rockowym. Dodatkowo, głośno grała muzyka. Instrumentalna, skoczna. Było za głośno. Domyślam się, że organizatorzy, chcieli na wzór amerykańskich konferencji, wprowadzić uczestników w nastrój. „Podkręcić” nas. Sprawić, aby podekscytowanie, widoczne przed wejściem, jeszcze bardziej wzrosło. I obserwując ludzi wokół mnie, osiągnęli zamierzony efekt.

Chociaż nie do końca. Zauważyłam osoby, tak jak ja, wyglądające na lekko oszołomione. Co było przyczyną?

Nie wiem jak w przypadku innych osób, ale u mnie związane to było z poziomem natężenia dźwięków.

Eksperymentalnie dowiedziono, że ekstrawertycy i introwertycy poproszeni o ustawienie poziomu głośności tak, aby czuli się jak najlepiej, wybierali różne natężenia.

Ekstrawertycy -  72 decybele , a
Introwertycy - 55 decybeli.

Tylko 17 decybeli różnicy a jednak ma znaczenie. To jest powód, dlaczego ściszam muzykę w samochodzie, którym wcześniej jeździł mój mąż. W kinie, w trakcie reklam, zatykam uszy, bo są za głośno. Na koncertach zawsze mam zatyczki do uszu (nie dotyczy muzyki poważnej:). Na przyjęciach odruchowo szukam miejsca z dala od głośników.   

Przed konferencją też było za głośno. Uspokoiłam się, kiedy uświadomiłam sobie źródło mojego dyskomfortu. I właśnie o to chodziło.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Inspirująca książka

W marcu tego roku kupiłam książkę Susan Caine "Quiet". Był to efekt wysłuchania wystąpienia Susan na TED.com. 
Byłam bardzo ciekawa o czym pisze i czy równie porywająco co w swoim wystąpieniu. 
Nie zawiodłam się. Jest to książka, która dla mnie jest niezwykle inspirująca i ciekawa. 


















Od niedawna dostępna jest również w języku polskim.

Gorąco polecam!












poniedziałek, 12 listopada 2012

Dlaczego na spotkania lubię przychodzić pierwsza.

Jestem osoba towarzyską. Mam spore grono znajomych. Uwielbiam spotykać się z nimi, rozmawiać, bawić się. Mam też fajną pracę, prowadzę szkolenia i warsztaty. Poznaję nowych ludzi.

Kiedy mówię, że jestem introwertykiem, najczęstszą reakcją jest zaskoczenie i niedowierzanie. Ostatnie dwa miesiące dały mi możliwość doświadczenia wielu spotkań z różnymi ludźmi, zarówno znanymi mi wcześniej, jak i kompletnie obcymi. Pozwoliło mi to przyjrzeć się pewnemu mechanizmowi, który nieświadomie stosuje od lat.

Na spotkania z nieznanymi mi wcześniej osobami, zwykle przychodziłam jako pierwsza. Teraz już wiem, dlaczego tak się zachowywałam. Chodziło o zaaklimatyzowanie się w pomieszczeniu. Zajęcie najlepszego dla mnie miejsce, czyli takiego, żeby jak najmniej bodźców mnie rozpraszało. Lubię pierwsze rzędy, kiedy np. jestem uczestnikiem wykładu. Stwarza to pozory mniejszej grupy. Ponadto, nowe osoby zwykle przychodzą  w pewnych odstępach czasu, nie wszyscy na raz. Pozwalało mi to stopniowo „oswajać” się z nieznajomymi. Zmniejszało poziom lęku.

Na duże spotkania z przyjaciółmi i znajomymi, także zwykle przychodziłam wcześniej. Oczywiście czasami się to nie udawało, ale wtedy przychodziłam z kimś np. z mężem. To on wchodził na „pierwszy ogień”. A ja trochę chowałam się za nim i czekałam, aż minie pierwszy szok aklimatyzacyjny.

No właśnie, do tej pory w sposób nieświadomy zabezpieczałam się przed nadmiarem bodźców. Ale w zeszłym tygodniu zapomniałam o tym. Wybrałam się na urodziny. Przyszłam sama i do tego ostatnia, kiedy impreza już była rozkręcona. Kiedy weszłam, okazało się, że wszystkie dziewczyny skupiły się w kręgu i rozmawiały. Myślałam, że dyskretnie się do nich dołączę. Jednak one były bardzo ciekawe moich wrażeń z wyjścia do opery, z której właśnie przyjechałam. Nie miałam czasu na aklimatyzację. Jakie było moje zdumienie, kiedy okazało się że mam klasyczne reakcje introwertyka na nadmiar bodźców. Pojawiła się pustka w głowie, zaczęło mi brakować słów, nie mogłam sklecić zdania. Miałam wrażenie, że wszystkie wiszą nad moją głową. Spociły mi się ręce i miałam ochotę uciec. A przecież byłam w gronie znajomych!

Wniosek dla mnie na przyszłość z tego jest taki:

a. przychodzić wcześniej, żeby się zaaklimatyzować
b. jeżeli nie mogę być wcześniej to zadbać o to, żeby za kimś się „schować” do czasu, kiedy minie pierwszy szok
c. wymyślić sobie jakąś zgrabną wymówkę np. najpierw muszę się napić czy muszę iść do toalety, żeby się uspokoić

Dobre przygotowanie to podstawa :)

wtorek, 9 października 2012

Susan Caine


To ona zainspirowała mnie swoim wystąpieniem na TED talks. Pokazała, że trzeba mówić o introwertyzmie. Pokazała, że bycie introwertykiem to nie jest powód do wstydu. Napisała o tym książkę. Piękna i mądrą. Posłuchajcie jej wystąpienia, bo warto.





czwartek, 6 września 2012

Mały introwertyk



Moje dziecko jest introwertykiem. Pani w szkole nazwała to pięknie, że ma naturę flegmatyczną i temperament introwertyczny. Czasami się z tego cieszę. Jest taka do mnie podobna. Doskonale ją rozumiem i potrafię wczuć się w jej nastroje i odczucia. A czasami martwię się tym. Ja nie miałam łatwo jako dziecko. Czy zmiany edukacji są wystarczająco głębokie, żeby uszanować inność jej natury?  Czy w szkole są już  wiedza i chęci do właściwego prowadzenia takich dzieci?

Przyglądałam się jej w trakcie przyjęcia urodzinowego. Przyszedł taki moment, kiedy po szalonej zabawie, nastał odpowiedni czas na wyciszenie. Ona sama to wyczuła. Ja nie interweniowałam. W pewnym momencie, położyła się na kanapie. Nie spała. Tylko leżała, trochę obserwowała nas dorosłych, więcej była pogrążona we własnych myślach. Regenerowała się. Jej najlepsza przyjaciółka, przyzwyczajona już do takich zachowań, nie namawiała jej do powrotu do zabawy. Jej mega ekstrawertyczny ojciec, szanujący naturę córki, nie pytał czemu tak dziwnie się zachowuje i czemu nie bawi się z dziećmi. Dostała zielone światło na podążanie za własnymi potrzebami. Ona, w swojej pierwotnej, dziecięcej mądrości doskonale wiedziała czego jej w danym momencie potrzeba.

Ja nie miałam tak dobrze. Nie winię za to rodziców. Oni chcieli dla mnie jak najlepiej. Chcieli, żebym „dała sobie radę w życiu”. W ich rozumieniu, oznaczało to przebojowość, dynamiczność, towarzyskość. Ja tych cech nie miałam, niestety. Dlatego, zdarzało się, że słyszałam jak moi rodzice przepraszali za moją nieśmiałość, kiedy przychodzili do nas goście. Albo, w rozmowach z przyjaciółmi, wyrażali ubolewanie, że nie jestem taka przebojowa jak córka sąsiadów. W szkole nauczycielka namawiała mnie abym „wyszła ze swojej skorupki”. Moi rodzice, na jednej z pierwszych wywiadówek usłyszeli, że ze mną jest coś nie tak. Zaproponowano im nawet zapisanie mnie do grupy specjalnej dla dzieci opóźnionych w rozwoju. Całe szczęście, mój tata (introwertyk) który rzadko się odzywał, tym razem stanowczo się nie zgodził i zapewnił panią że z moją inteligencją jest wszystko w porządku.

Kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą.

Jest takie sformułowanie: samospełniająca się przepowiednia. Ktoś, kto wiele razy słyszy, że jest leniwy, głupi, powolny, nudny, zaczyna w to wierzyć. A kiedy w coś się szczerze wierzy, to zazwyczaj staje się to prawdą. Ja uwierzyłam. Na wiele lat, że jestem nudna, że niewiele mam ciekawych rzeczy do powiedzenia.

Dziecko, na początku swojego rozwoju społecznego, nie ma o sobie wyrobionych opinii. Odbija się w oczach najbliższych mu osób: rodziców, nauczycieli, rówieśników. Moje odbicie nie było fajne. Na wiele lat ukształtowało mój obraz o sobie. Inne, podobne do mnie dzieci, też się z tym zmagały. Dobrze znam takich introwertyków, mam ich w gronie najbliższych przyjaciół, którzy do dziś mocują się ze swoimi odbiciami. Dorośli introwertycy żyjący z poczuciem winy za to, jacy są.

Dzisiaj, świadomie uczę się odróżniać to nieprzyjemne ukłucie spowodowane podążaniem za swoją naturą. Uczę się akceptować i szanować je. Rozpoczęłam też edukację mojego otoczenia.

Uczę moje dziecko, że trzeba gospodarować energią. Jak ważne jest rozpoznawanie oznak zbliżającego się wyczerpania. Pokazuję, że można zrobić przerwę i podładować akumulator. Pokazuję bezpieczne sposoby wchodzenia w nowe środowiska. Wspiera mnie w tym też mama najlepszej przyjaciółki mojej córki. Ona, jak każde dziecko, na początku dziwiła się innemu zachowaniu swojej koleżanki. Chciała ją zaktywizować. Potem myślała, że jest na nią zła i sama się obrażała. Wczoraj, zaobserwowałam, jak niespełna 6 letnie dziecko, z pełnym zrozumieniem podchodzi do potrzeby wyciszenia się. Zajęła się zabawą. Kiedy czas regeneracji się skończył, jakby przerwy nie było, wróciły do poprzedniej zabawy. Ona już wie i szanuje potrzeby introwertyka. 

Cieszę się, że w mojej mikroskali, edukacja zaczyna przynosić efekty. Cieszę się, że moje dziecko, przynajmniej w najbliższym otoczeniu, będzie miało dobry, swój odbity obraz. Że rośnie w odczuciu, że z nią jest wszystko w porządku. Że ma prawo odbierać świat po swojemu.

Wisława Szymborska
W zatrzęsieniu
Jestem kim jestem
Niepojęty przypadek
Jak każdy przypadek
Inni przodkowie
Mogli być przecież moimi,
A już z innego gniazda
Wyfrunęłabym,
Już spod innego pnia
Wypełzła w łusce.
W garderobie natury
Jest kostiumów sporo.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Nieśmiały introwertyk. Definicje.



„O, widzę że czytasz o nieśmiałych introwertykach” usłyszałam od znajomego, gdy ten przeczytał tytuł książki, którą miałam w ręku. Obruszyłam się i powiedziałam, że nie ma czegoś takiego jak nieśmiały introwertyk. Że nieśmiałość wynika z innych uwarunkowań niż introwersja. Że nie jest to synonim ani zlepek wyrazów bliskoznacznych.

Jednakowoż, zastanowiło mnie to. Skąd takie przekonanie? Bo jest to pewien stereotyp. Postanowiłam wrócić do źródła czyli do definicji introwersji.

Zaczęłam od pierwszej naukowej definicji introwertyka stworzonej przez Carla G. Junga. W książce „Osobowość teoria i badania” L. A. Pervin, O. P. John, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, znalazłam taki opis:

„W przypadku introwersji, osoba zasadniczo kieruje się do wewnątrz, do siebie samej. Typ introwertywny to osoba niepewnarefleksyjnaostrożna. W przypadku ekstrawersji osoba kieruje się na zewnątrz, ku światu zewnętrznemu. Typ ekstrawertywny angażuje się w życie społeczne, jest aktywny, lubi przygody.”

Tak, tak.

Pierwsza myśl po przeczytaniu, że introwertycy to straszni nudziarze. Że nie miałbym ochoty spędzić z taką osobą wolnego wieczoru, bo pewnie bym się zanudziła. Jakoś odruchowo, wolałabym też być taką lubiącą przygody, życie społeczne. Kolorową i interesującą. Aktywną.

Druga, że z tą niepewnością to jest coś nie tak. Nie jestem osobą niepewną. Wręcz przeciwnie. Natomiast faktycznie, dla osoby patrzącej z boku, może to tak wyglądać. Mój proces podejmowania decyzji jest mniej „spontaniczny” niż u ekstrawertyka. Trwa dłużej, biorę masę czynników pod uwagę, dłużej je „mielę”.  Moim zdaniem od sformułowania „osoba niepewna” lepiej pasowałoby „osoba wolniej podejmująca decyzje”.

Introwertyk to osoba refleksyjna. Mam nadzieję, że to nie oznacza, że ekstrawertycy są bezrefleksyjni. Znam ich paru i mam wrażenie, że mają masę refleksji. Głębokich i niezwykle trafnych.

Czytając tę definicję myślę sobie, że fajnie jest być ekstrawertykiem. Jest się aktywnym, angażuje się w życie społeczne, lubi się przygody. Też chcę być ekstrawertykiem. Przecież ja też lubię przygody. Jestem też aktywna, pajęczyną nie porastam w zatęchłej bibliotece.

Nie lubię tej definicji. Sprawia, że zaczynam czuć się gorsza.

I coś jeszcze. Znam parę introwertycznych osób, które twierdzą, że nie są introwertykami. I wcale im się nie dziwię. Zajmują kierownicze stanowiska, a tam określenia „niepewny, ostrożny, do siebie samego” nie są mile widziane.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Powroty z Warszawy



Wspomnienie

Magda siedzi i gada. Jest bardzo nakręcona. Po raz siedemnasty analizuje i przegaduje zajęcia. Co kto powiedział . Czego się dowiedziała. Jakie miała refleksje. Co poczuła. Co pomyślała. Co się jej podobało. Co się jej nie podobało. Co wykorzysta natychmiast. O czym, jeszcze chce doczytać. Jaką książkę kupić. Gdzie od razu i co zastosuje.

Ja w tym samym czasie najchętniej zamknęłabym się w ciemnym i cichym pokoju. Chociaż na piętnaście minut. Ale przed nami siedem godzin jazdy pociągiem.

Jednakowoż,  jest pewien sposób. Ja zamykam oczy (odcinam jedno źródło bodźców). I słucham. Czasami mówię „ychy” - co oznacza że się zgadzam. Czasami „ee” - co oznacza, że się nie zgadzam.

Magda się nie obraża. Nie żąda ode mnie błyskotliwej konwersacji. Potrzebuje, żeby ktoś jej słuchał i od czasu do czasu reagował. Pewnie, że wolałaby przedyskutować to z kimś natychmiast, albo jeszcze szybciej. Wyrzucić z siebie te emocje. Wyładować się. Inaczej mogłoby się jej przelać. Po całym weekendzie tak stymulującym emocjonalnie i intelektualnie, ona nie może tak po prostu sobie usiąść i zatopić się w lekturze.

Ze mną jest inaczej. Ja też jestem zadowolona i podkręcona jak „gwizdek”. Ale to powoduje, że jestem przeciążona bodźcami. Dudni mi w głowie, zaczynam się jąkać, w żołądku mam kamień. Czuję się jakby uszło ze mnie powietrze. Nie mam siły. Muszę się chwilę wyciszyć.

Kiedy już dochodzę do siebie idziemy do Warsu. Tam spędzamy urocze godziny jedząc jajecznicę z pomidorami i dyskutując o zajęciach. O przemyśleniach. O refleksjach. Nie wiadomo kiedy mija te siedem godzin.

A mogłoby to wyglądać inaczej.

Ja: najpierw rozdrażniona, odburkująca coś niegrzecznie. Potem zła, że Magda nie rozumie, że jestem zmęczona. Przestająca w ogóle się odzywać.

Ona: najpierw zdziwiona, że się nie odzywam. Mówi  coraz więcej z nadzieją, że w końcu zacznę z nią rozmawiać.  Zaczyna się zastanawiać co z nią nie tak. Że pewnie jej nie lubię. Albo, że nudzę się w jej towarzystwie. W końcu, że to ja jestem jakaś nietowarzyska. Dziwna jakaś.

Spirala donikąd.

środa, 1 sierpnia 2012

Oto ja



Oto ja. Czasami mam masę energii, jestem duszą towarzystwa, mówię głośno i szybko. Czasami jestem osłabiona, prawie nie odzywam się w towarzystwie, a jak już coś powiem to cicho i powoli. Wszystko ze mną jest ok. Jestem zdrowa na ciele i umyśle.

Jestem introwertyczką. Jeszcze pół roku temu, nie myślałam o pisaniu bloga. Prowadzę swój prywatny dziennik i to mi wystarczało.

Ale coś się zmieniło. Obejrzałam wystąpienie Susan Caine o świecie ludzi cichych, powolnych, refleksyjnych. O świecie introwertyków. Susan pięknie mówi o tym, że bycie introwertykiem to nie zbrodnia ani powód do wstydu. Że czytanie książek w samotności i preferowanie kameralnych spotkań od wielkich przyjęć nie jest objawem choroby psychicznej czy wyrazem nieśmiałości.

Od dziecka byłam trochę inna. Inna od moich rozgadanych, dynamicznych, wesołych, energicznych koleżanek. Całe życie miałam z tego powodu wyrzuty sumienia. Chciałam być tak jak inni szybka w reagowaniu, odważna w nawiązywaniu nowych znajomości, przebojowa. Udawałam. Kosztowało mnie to wiele energii i rozczarowania.

Będę obalać mity, dyskutować z krążącymi popularnymi opiniami czy stereotypami. Będą to moje, bardzo subiektywne opinie. Świat widziany oczyma introwertyka.

Chcę inspirować introwertyków do szukania własnego, niepowtarzalnego stylu. Zamiast naśladować ekstrawertyków,  lepiej znaleźć swoje własne mocne strony. Mocne strony i talenty introwertyka.  Chcę pokazywać świat introwertyka, tak aby ekstrawertyk mógł go lepiej zrozumieć. Będę też zapraszać zaprzyjaźnionych ekstrawertyków do dzielenia się swoim obrazem naszego introświata.

A po co w ogóle zawracać sobie głowę gadaniem czy ktoś jest intro czy ekstra czy ambi?

Bo te różnice rodzą problemy w komunikacji. Bo są zarzewiem konfliktów i niezrozumienia drugiej strony. A czasami wystarczyłoby zrozumieć potrzebę innego temperamentu. Tylko tyle i aż tyle.








środa, 25 lipca 2012

7 (komunikacyjny niezbędnik)



Sophia Dembling zamieściła na swoim blogu komunikacyjny niezbędnik. Przetłumaczyłam go na język polski i umieszczam tutaj. Uważam, że jest świetny. Prosty i  czytelny. Bardzo dobry dla początkujących i dla zaawansowanych też.

Siedem rzeczy, które ekstrawertyk powinien wiedzieć o swoim introwertycznym przyjacielu.
  1. Jeżeli potrzebuję czasu w samotności, to nie  dlatego że Cie nie lubię. Potrzebuję czasu w samotności ponieważ potrzebuję czasu w samotności. Nie bierz tego personalnie.
  2. Nie osądzam nikogo gdy siedzę sobie  w milczeniu. Po prostu siedzę sobie w milczeniu. Prawdopodobnie z przyjemnością obserwuję ekstrawertyka w akcji.
  3. Jeżeli mówię, że bawię się dobrze, to znaczy, że bawię się dobrze. Nawet jeżeli dla ciebie to tak nie wygląda.
  4. Jeżeli wychodzę z imprezy wcześniej, to nie dlatego że odmawiam udziału w rozrywkach (w grupie) lub źle się bawię. Jestem po prostu zmęczona. Udzielanie się w towarzystwie jest dla mnie bardzo wyczerpujące.
  5. Jeżeli chcesz usłyszeć to co mam do powiedzenia, daj mi czas na powiedzenie tego. Nie walczę o to żeby przekrzyczeć innych. Po prostu zamykam się.
  6. Nie jestem nietowarzyska. Jestem  uważna w wyborach. Jestem lojalna wobec przyjaciół, którzy nie próbują zmienić mnie  w ekstrawertyka.
  7. Wszystko tylko nie rozmowa przez telefon.
Siedem rzeczy, które introwertyk powinien wiedzieć o swoim ekstrawertycznym przyjacielu.
  1. Ekstrawertyk nie rozumie introwertyzmu, chyba że ktoś mu to wytłumaczy.
  2. Ekstrawertyk, który próbuje cie rozluźnić nie robi tego aby cię zirytować. On chce dobrze.
  3. Ekstrawertycy produkują masę słów, ale ilość  nie wyklucza jakości. Często w tej masie jest sporo wysokiej jakości treści. Dla tych co mają cierpliwość żeby wysłuchać.
  4. Ekstrawertycy mogą nauczyć nas sporo o wylewnych powitaniach i „small talkach”. To są przydatne umiejętności, niezależnie od tego czy je lubisz czy nie.
  5. Ekstrawertycy nie potrafią czytać w twoich myślach i nie wyłapują twoich wskazówek. Powiedz wyraźnie czego chcesz.
  6. Na przyjęciu, potraktuj swojego ekstrawertycznego przyjaciela jak szybowiec swój samolot holujący. Wyciągnie cię i pomoże wystartować. Potem poruszaj się sam/a.
  7. Są różni stylem ekstrawertycy, tak samo jak introwertycy. Szukaj ekstrawertyków z cichą stroną, którzy są świetnymi przyjaciółmi.
I co, działa?

środa, 18 lipca 2012

Budowanie wizerunku



Świat, który nas otacza jest światem skrojonym na miarę ekstrawertyków. To właśnie ich cechy są pożądane, postrzegane jako objaw inteligencji, kompetencji czy zdolności przywódczych.

A jakie były dalsze losy Rosy Parks? Jakiś rok później prawo zostało zmienione i podział w autobusach został zniesiony. Gazety opisywały i zamieszczały zdjęcia liderów ruchu na rzecz zniesienia segregacji. Ale nie było tam Rosy Parks. Po ordery ustawili się ekstrawertyczni liderzy. Introwertyczna Rosa wolała zostać w domu aby opiekować się chorą matką. Podobno nie zależało jej na uznaniu.

Jestem w stanie to sobie wyobrazić, ja sama często tak się zachowuję. Zastanawia mnie tylko dlaczego zapomnieli o niej koledzy z „pola boju”. W wywiadach nie wymieniali imienia Rosy Parks.

Jeżeli mam być szczera to nie zaskoczył mnie szczególnie ten fakt. Sama spotykałam i spotykam się z tego typu zachowaniami. Zapominanie o udziale cichej i nie pchającej się w światła reflektorów osoby. Zapominanie, żeby podziękować. Czy nawet zaprzeczanie udziału lub przypisywanie sobie pomysłów czy działań.

Jakie jest na to lekarstwo? Już sama świadomość, że takie rzeczy się dzieją, że introwertycy działają zgodnie z pewnych schematem może spowodować zmianę.

Jeżeli jesteś introwertykiem ustal swoje warunki na początku. „Nie muszę i nie chcę brać fizycznego udziału w świętowaniu sukcesu (jeżeli oczywiście tak chcesz). Chcę natomiast aby moje imię i nazwisko było umieszczane razem z nazwiskami pozostałych członków zespołu”.

Bierz udział w spotkaniach. Przygotuj się do nich, pod kątem budowania swojego wizerunku. W moim przypadku dobrze sprawdza się przygotowanie dwóch zdań i wcześniejszego ich przećwiczenia. Zmniejsza to poziom stresu, pozwala pozbierać myśli. 

środa, 11 lipca 2012

Rosa Parks

W 1955 r. czarnoskóra kobieta, Rosa Parks, odmówiła ustąpienia miejsca w autobusie. Siedziała w pierwszym rzędzie przeznaczonym dla czarnoskórych pasażerów. Kierowca autobusu, kiedy pojazd zapełnił się ludźmi, zażądał od niej ustąpienia miejsca białemu pasażerowi. Rosa Parks, nie była wojowniczką. Nie była nawet wygadaną i pewną siebie osobą. Była cicha i spokojna. I w taki właśnie sposób odmówiła kierowcy. Jej „nie” było ciche ale stanowcze. Aby przekonać ją do zmiany decyzji, kierowca ostrzegł ją o konsekwencjach jakie poniesie. Jednak nie zmieniła zdania i została aresztowana. Policjant, który ją aresztował, nie potrafił odpowiedzieć na jej spokojne pytanie „dlaczego nami dyrygujecie?” „Nie wiem, ale prawo jest prawem. Jesteś aresztowana” odpowiedział.

Rosa Parks była introwertyczką. I jako typowy introwertyk nie miała cech wojownika. Ale do czasu. Kiedy zmęczenie doszło już do granicy wytrzymałości i kiedy miała już serdecznie dość niesprawiedliwości, zareagowała w sposób typowy dla swojego temperamentu. Spokojnie ale zdecydowanie odmówiła ustąpienia miejsca. Wiedziała jakie będą tego konsekwencje. Jednak nie zmieniła zdania.

Co więcej, nie podjęła próby bronienia się czy usprawiedliwiania siebie. Zrobił to za nią genialny mówca i ekstrawertyk – Martin Luter King.
Rosa Parks miała szczęście spotkać na swojej drodze tego genialnego człowieka. Jednak większość z nas, introwertyków, musi radzić sobie sama z tego typu sytuacjami.

Ja też mam w swojej pamięci takie zdarzenia, kiedy reagowałam stanowczo, nie mając przygotowanej mowy, nie porywając za sobą tłumu. Czasami zostawali przy mnie najbliżsi przyjaciele, ale nie dlatego, że przekonywałam ich do tego. Zostawali raczej z powodu sympatii do mnie. Rzadko kiedy rozumieli przyczyny mojego postępowania. Czasami zostawałam sama ze swoim rozumieniem świata i wartościami. Pocieszające jest to, że najczęściej, po czasie, inni też się do nich przekonywali. Przynajmniej niektórzy.
Bo taki jest mechanizm.

Niestety, jest to mechanizm powolny i czasami bardzo bolesny. Bolesny dla nas – introwertyków. O ile łatwiej byłoby nam gdybyśmy potrafili  swoje stanowisko wyłożyć żywiołowo, porywająco, patrząc w oczy swoim słuchaczom, mówiąc głośno i stanowczo. Byłoby, ale nie jest. To nie leży w naszej naturze. Oczywiście, potrafimy się do tego przygotować, natomiast zawsze wymaga to czasu i ogromnego nakładu energii. Jest też wyczerpujące. Rzadko kiedy, mamy w rękawie gotowe przemówienie. A nie potrafimy reagować odpowiednio szybko.

Są jednak sposoby. Oto moje: gdy znam ludzi z którymi rozmawiam jest mi łatwiej, gdy doświadczyłam podobnej sytuacji, reaguję szybciej i bardziej stanowczo. Jednym słowem, im więcej ćwiczę tym lepiej. Minus jest taki, że trzeba wyjść ze strefy komfortu. A może to jest plus?
Szukam innych sposobów.